piątek, 10 lutego 2017

gór (i poezji) po raz 1000... i nie ostatni

W ogóle nie byłam świadoma tego, jak bardzo potrzebuję gór. Jadąc, nawet miałam gdzieś z tyłu głowy myśl, że po co ja to wymyśliłam, przecież będzie zimno, mokro, a wypadałoby wyjść na dwór, marznąć... Zresztą, znów myślałam, że to w ogóle nie dojdzie do skutku. Już na miejscu przyznałam się, że "Księżniczko, wstań!" powstało, kiedy byłam pełna optymizmu, teraz jest to upadła Księżniczka. Właściwie, tak było przed wyjazdem. 
Ale góry! 

Góry to przestrzeń, pustka, CISZA. Nawet jak wokół są tłumy ludzi, to jednak pozostaje cisza, taka wewnętrzna, prawdziwa. Nic w środku nie mówi, żeby zrobić to i to, a jutro jeszcze to, a co to będzie po powrocie, no bo przecież egzamin... ZERO myśli. Dosłownie, zero. Szłam, rozglądałam się i uśmiechałam. Po prostu. Tak wygląda Niebo, tak wygląda szczęście. Moje szczęście. Odpoczęłam. Paradoksalnie, mimo kilkudziesięciu kilometrów w nogach, nie pamiętam, kiedy czułam się tak w pełni sił, jak tam, na szczycie. Co chwilę zmieniały się krajobrazy, zmieniała się pogoda, a ja mogłabym iść i iść (gdybym jeszcze miała pizzerie po drodze xD). Dlatego w góry można jeździć w nieskończoność - nigdy nie wiemy, czym nas zaskoczą. Jakie je zobaczymy? W promieniach słońca, a może schowane za mgłą? A może nic nie zobaczymy, ale to 'nic' będzie tak przepięknie tajemnicze. Albo po chwili odsłoni przed nami całe, pozostawione na dole miasto lub dojrzymy je tylko przez chmury. A las? Jaki będzie las? Przykryty śniegiem czy ostanie się on już tylko na ścieżce i będzie o sobie przypominał z każdym postawionym przez nas krokiem? Czy wpadniemy w zaspę czy błoto? A może i wśród drzew dojrzymy słońce? Właśnie, przecież nasza sobotnia wędrówka rozpoczęła się od deszczu. A potem to już poezja... Też dosłownie ;).

Kiedy jestem w górach nie istnieje świat zewnętrzny, zgiełk i pośpiech. Jest tylko natura i życie razem z jej rytmem. Ktoś może powiedzieć, że to tylko mój wymysł, bo przed życiem się nie ucieknie. Zależy kto co nazywa życiem.



Góry są dla każdego. Oczywiście, nie każde i nie zawsze, ale każdy może w nich znaleźć coś dla siebie. Jedni szli z nartami, kijami trekingowymi, inni z sankami, z dziećmi, pojedynczo, grupami... Ktoś wszedł i zjechał kolejką, a ktoś inny skorzystał z niej tylko w jedną stronę (jak my). I tak sobie myślę, że żaden z tych sposobów nie jest gorszy lub lepszy. Ważne, że odpowiada danej osobie, daje jej poczucie bezpieczeństwa, radość, często pozwala pokonać pewne bariery i zobaczyć tę inną perspektywę. I ja, choć marzą mi się bardziej wymagające wędrówki, byłam usatysfakcjonowana tym, że 'tylko' zdobyłam sam szczyt i zeszłam ze Śnieżki. Na tamten moment było to dobre rozwiązanie, pozwoliło na wiele pięknych przeżyć oraz widoków i tylko na dobre wspomnienia.

Góry tylko wtedy mają sens, gdy jest w nich człowiek ze swoimi uczuciami, przeżywający klęski i zwycięstwa. I wtedy, gdy coś z tych przeżyć zabiera ze sobą w doliny.


Góry to ludzie - ludzie zmęczeni, ale uśmiechnięci. Mimo tego spokoju i pustki, to na takich popularnych trasach, nie sposób nie spotkać innych turystów, turystów w różnym wieku, z różnych krajów, różnie przygotowanych. Innych równie wesołych turystów. Raz jest ich wielu, mijamy się, często ustępując sobie wzajemnie miejsca na wąskich ścieżkach, by potem znów iść samotnie. Tu każdy jest bardziej skory do żartów, wymiany serdecznych uśmiechów i jest to tak bardzo naturalne, jak bardzo dziwnym wydawałoby się w autobusie miejskim w Warszawie (tylko żeby nie było, nie generalizuję!). I tak, jak pisałam wyżej, są to różni ludzie, podróżujący w różny sposób, a mimo to, coś ich łączy i na pewno nie jest to pogarda tych, co weszli, do tych, co wjechali kolejką. No, i nie tylko żarty! A 'na szczycie' lub w czasie drogi łatwiej jest o wymianę refleksji, łatwiej rozmawiać o czymś więcej niż pogoda i uczelnia. Duchowość gór to coś, co przyda się każdemu z nas.

Gdyby najkrócej określić to, co właściwie wciąż ciągnie mnie w góry, to jest to – przyjemność. Przyjemność pojawia się wtedy, gdy nie myśli się jedynie o wejściu na wierzchołek, ale gdy np. idąc po lodowcu, człowiek zaśpiewa, zaśmieje się, czy zrobi komuś jakiś kawał. Jest też w górach tyle piękna i w tylu postaciach, że trudno to wyrazić. Jest to urlop od spraw codziennych i oddalenie się od nich, choć nie oznacza to ucieczki, a tylko potrzebny względem nich dystans.

Wróciłam. I życie nagle nabrało sensu (co prawda, jest nim to, by dotrwać do kolejnej wędrówki... xD). Żyje się lepiej, więcej się chcę, a głowa jakaś bardziej spokojna. Więcej cieszy, przyjaciele są bliżsi, horyzont szerzej otwarty... Bo góry generują nowe marzenia. Nieustannie zachęcam do nawet najkrótszych wyjazdów, nie bójcie się ich proponować, a potem realizować!:) Idź dalej, sięgaj wyżej - ultreia et suseia - jak wczoraj usłyszałam. Dziękuję Ci, Boże. Dziękuję za to codziennie od soboty. I Wam oczywiście!  <3



Kiedy jestem z Tobą, nie cieszy ziemia mnie.
Któż piękniejszy jak Ty? Panie mój, kocham Cię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz