Kiedy
jak buki na mróz serce mi pęknie
połóżcie mnie na wóz z widokiem na Bieszczady
połóżcie mnie na wóz z widokiem na Bieszczady
Dwa lata
temu, gdy wraz z rodziną wchodziłam na Tarnicę, zastanawiałam
się, co wolę: góry czy Mazury. Po drodze, byłam bliżej tej
drugiej odpowiedzi, jednak na samym szczycie nie miałam już
wątpliwości. Dziś jestem pewna, że swoje serce zostawiłam w
najdalszym dla mnie zakątku Polski, ukrytym bez zasięgu, pomiędzy
serpentynami dróg i szumem potoków: w Bieszczadach.
Kiedy
przed wyjazdem sprawdzałam wszystkie możliwe pogody byłam
załamana. Jak to możliwe, że planowany od lat, wyczekany i
wytęskniony wypad, zaraz po tygodniu upałów, miał zatonąć deszczu? Co z
moimi planami, gdzie i kiedy pojechać, robionymi od miesięcy notatkami, co zobaczyć, jaki szczyt zdobyć? Ale tata powtarzał, że
wszystko jest załatwione i na pewno będzie ładnie... :)
I
miał racje. Pewnie mogłoby być cieplej, mniej wiać, wtedy zdobyłabym jeszcze Bukowe Berdo, mogłoby nas nie zmoczyć w drodze na Małą i
Wielką Rawkę. Mógłby to być kolejny słoneczny i idealny wyjazd,
jakich w mojej karierze było już wiele. Nie
musiałabym wtedy podejmować decyzji, czy idziemy, czy wracamy się,
gdy pada, nie zobaczyłabym lasu we mgle niczym z horroru, nie
poczułabym się jak w chmurach, które przysłoniły, odkrywane tylko na sekundy, połoniny i
nie doznałabym tego specyficznego klimatu w schronisku przy gitarze
i SDM. Tam każda pogoda ma w sobie urok, pokazuje inną twarz tych niezwykłych krajobrazów i swoją nieobliczalność, gdyż człowiek i jego
urządzenia nie są w stanie przewidzieć, co będzie za pięć minutów. Tacy jesteśmy wobec tego malutcy. Bóg jedne szczyty zasłania, drugie
pokazuje, raz wskazuje Ci drogę słonecznym promieniem, by za chwilę
ukryć ją we mgle. To było niesamowite doświadczenie i choć do
pełnej jesieni w Bieszczadach, o której marzyłam, zabrakło kilku
tygodni, to już teraz było widać po kolorach, że ona nieubłaganie
nadciąga…
A
tam w mech odziany kamień, tam zaduma w wiatru graniu,
tam
powietrze ma inny smak...
Ale
jak mówi reklama: NIE MUSI BYĆ PERFEKCYJNIE, ŻEBY BYŁO
IDEALNIE :). Wystarczyłoby mi zobaczyć te góry,
poskakać po kamieniach w strumyku, odwiedzić jakąś cerkiew,
po prostu tam BYĆ. A wszystko, o czym myślałam- no prawie - się udało. Ostatniego
dnia pogoda zrobiła niespodziankę, której nie mogłam zmarnować:
widząc masy ludzi z plecakami, postanowiłam, że sama wybiorę się
na krótką i dość prostą, znaną mi już, trasę do Chatki
Puchatka. Nie był to szczyt odwagi, bo wiedziałam, że uda mi się
to w mniej niż godzinę. Poza tym na szlaku będą inni ludzie, nie
tak jak na wcześniejszych, gdzie każdy szelest wydawał się być
rykiem niedźwiedzia :). Co prawda, aż takiej ilości turystów się
nie spodziewałam, ale lepiej tylu niż wcale...:P I tak, z trzech
planowanych wypadów w góry, zrobiły się prawie cztery, a mi
ciągle mało...
Po drodze na szczyt zazwyczaj nie myślę o
tym, co trzeba zrobić, że niedługo do pracy, do szkoły, czy dam
sobie radę i tak dalej, i tak dalej... Pozostaje mi tylko
rozglądanie się wkoło, jakbym chciała zamknąć gdzieś pod
powiekami niezwykłe barwy i krajobrazy, których mój telefon nie
potrafi wiernie zachować, oraz myślenie, jak długo i trudno
jeszcze będzie się szło. Nic więcej nie ma znaczenia. Na szczycie
zaś czuję przeogromną radość, nieopisany zachwyt i
wdzięczność. Bo żadna ludzka budowla nie dorasta do pięt
temu, co On uczynił. I właśnie tym chciałam się z Wami
podzielić.
Na
jednej z kartek przeczytałam: Nie trzeba zmienić świata.
Trzeba tylko znaleźć w Nim swoje miejsce. Ja je
znalazłam. Ty też szukaj, nie bój się, rób to, co kochasz, jak
najczęściej się da. Nie mogłabym tam mieszkać, nie jestem tam
często, ale dzięki temu, chwile, które tam spędzam, są dla mnie
niezwykle cenne. Naprawdę, rozglądam się na wszystkie strony,
nieustannie fotografuję, odwracam się i patrzę, podziwiam...
Magia. Były to moje trzecie, ale najdłuższe i najpełniejsze
odwiedziny w Bieszczadach. Już tęsknię i planuję, kiedy by tu
powrócić, bo jest jeszcze tyle cerkwi do zwiedzenia, wodospadów do
zobaczenia, potoków do poskakania, a przede wszystkim szczytów do
zdobycia. I choć na przestrzeni tych lat i opisów, które czytam,
widzę i wiem, jak bardzo ta kraina się zmienia, cywilizuje i
urbanizuje, to nie skupiam się na tym. Wolę myśleć o tym, co
nadal dobre i piękne. Bo przecież to dobrze, że doceniamy Polskę,
zwiedzamy, spacerujemy, a ludzie tam mieszkający, mają dzięki
temu, z czego żyć. Tylko brodów (fragmentów rzek, przez które przejeżdżało się samochodem) żal…
Tu króluje zeszłoroczny czas na posłaniu z liści buczynowych.
Stąd do ziemi dalej niż do gwiazd, zachwytu swego nie wysłowisz.
Rosną skrzydła u ramion, czas się w wieczność przemienia.
Obłocznieją wszystkie ziemskie sprawy, gdy zbliżajmy się do szczytu po kamieniach.
W
SKRÓCIE: Bóg
jest dobry i stworzył przeeeeeeeeeeeeepiękny świat!
p.s.1
dziękuję, że mnie TAM zabrałeś <3
p.s.2
po wczorajszym maratonie trochę mi się zachciało biegać i nie
mogę się doczekać warszawskiego półmaratonu, bo bieganie w
Warszawie, przy tylu kibicach, ma coś w sobie :)
p.s.3 jak ktoś nie zna jeszcze 12k to proszę posłuchać, chociaż na żywo robią o wiele większe wrażenie, miałam okazję dziś drugi raz przeżyć ich koncert, jestem zmiażdżona talentem i niezwykłymi utworami autorskimi <3.